Św. Charbel wziąż aktywny... Świadectwo matki
maj 2021
Do naszej redakcji zostało nadesłane bardzo wzruszające świadectwo cudownego uzdrowienia młodego człowieka przez wstawiennictwo św. Charbela, libańskiego mnicha. Pani Krystyna z Radzynia Podlaskiego pragnie w ten sposób uwielbić Boga za ocalenie jej syna i podzielić się doświadczeniem świętych obcowania.
Przeczytajcie:17 marca 2018 roku to datą, którą zapamiętam do ostatnich chwil mojego życia. Jestem matką 5 synów. Najstarszy Ryszard ma 35 lat, Paweł ma 34 lata, następny jest Daniel lat 32, Bartłomiej ma 27 lat i Jakub 16 lat.
Co wydarzyło się owego 17 marca 2018 roku? Otóż mój syn Bartłomiej o godzinie 7:00 znajduje Jakuba, leżącego w łóżku, bez oznak życia. Zdejmuje go na podłogę i zaczyna reanimację. Masuje mu serce przez prawie pół godziny. Synowa powiadamia pogotowie w Radzyniu Podlaskim. Po przyjeździe na miejsce ratownicy przejmują akcję reanimacyjną, syn zostaje intubowany, dostaje lek w kroplówce na pobudzenia akcji serca, a ratownicy cały czas go reanimują. O godz. 8:00 otrzymuję wiadomość, że mój syn Jakub jest nieprzytomny i reanimowany. Resztkami sił wracam z zakupami do babci, którą się opiekuję, powierzam ją pani Teresce i czekam na syna Ryszarda, aby z nim pojechać na miejsce zdarzenia.
Całą noc padał śnieg, drogi są zasypane, panują trudne warunki drogowe. Dobrze, że syn posiada busa. Dzięki temu ja, mój mąż i syn dojeżdżamy na miejsce. Całą drogę powtarzam: „Jezu, ufam Tobie” i próbuję się modlić. Bardzo staram się odmówić różaniec. Po dojechaniu na miejsce widzę mojego syna nieprzytomnego, leżącego na podłodze. Jestem zrozpaczona, ale nie płaczę. Cały czas powtarzam: „Jezu, ufam Tobie”. Mój syn Rysio modli się nad nim, prosi Boga, aby go zostawił wśród żywych, choćby ku przestrodze dla innych młodych.
O godzinie 9:30 przylatuje helikopter z Lublina. Zabierają moje kochane dziecko, mojego syna Jakuba. Ja jadę z moim synem Rysiem do szpitala wojewódzkiego na oddział kardiologiczno-toksykologiczny, na 5 piętro. Dojeżdżamy około godziny 13:00. Całą drogę odmawiam różaniec. Nie potrafię mówić, ani nic innego robić, tylko się modlić.
W szpitalu wychodzi do nas pani doktor Agnieszka Kujawa i mówi, że „stan syna jest krytyczny, bardzo ciężki, bez jakichkolwiek szans na przeżycie, z medycznego punktu widzenia to już koniec”. Wszystkie jego organy są w znacznym stopniu uszkodzone, a przede wszystkim nie funkcjonuje mózg, bo za długo był niedotleniony i martwy. Nogi uginają się pode mną. Proszę panią doktor, aby wezwała księdza z namaszczeniem chorych. Pani doktor rozmawia z moim synem Rysiem, który prosi ją, aby robili wszystko, co jest w ludzkiej mocy, a my zajmiemy się resztą. Powiedział jej, że Pan Jezus wskrzesił Łazarza po trzech dniach i że wierzy w uzdrowienie swego brata.
Lekarze cały czas coś przy nim robią. Nie pozwalają mi do niego wejść. Siedzę więc na korytarzu cicho, pokornie i modlę się, tak jak najlepiej potrafię. Przez pierwsze 6 godzin syn był reanimowany 5 razy. Między życiem a śmiercią jest tylko cienka nić. Coś go trzyma i nie daje mu opuścić tego świata.
Po rozmowie telefonicznej przyjeżdża mój maż z synem Bartkiem. Chcę, aby byli blisko przy mnie i aby Kubuś czuł, że jesteśmy z nim. Rozmawiam z synem Pawłem, który mieszka z rodziną we Francji i z synem Danielem, który jeździ na TIR-ach. Wszyscy są zrozpaczeni i kochają swojego najmłodszego brata, a w głowach im się nie mieści, jak to się mogło stać; dlaczego on brał te dopalacze.
Jest mi ciężko. Nie chce już z nikim rozmawiać o tym, co się stało. Zostaje mi tylko modlitwa. Synowa Dorota przyjmuje rolę informowania całej rodziny o tym, co robią lekarze i jaki jest stan Kuby. O godzinie 18:00 doktor Kujawa informuje nas, że stan syna jest krytyczny, ale stabilny i radzi, abyśmy poszli gdzieś odpocząć. Decyduję się go zobaczyć. Pozwolono mi na kilka minut wejść na OIOM. Moje kochane dziecko leży pod niezliczoną ilością maszyn i kroplówek. Widok jest straszny, ale moje dziecko żyje, więc mówię mu: „Kocham Cię, nie poddawaj się, wróć do nas. Chwała Panu za to, że żyjesz”. Żegnam się z nim i wychodzę. Moi synowie wracają do swoich domów, a ja z mężem zostajemy w szpitalu. O 21:00 idziemy do hotelu, blisko szpitala, aby w razie potrzeby przybyć szybko z powrotem. Cała rodzina moja i męża, bliska i daleka, znajomi, przyjaciele, sąsiedzi, babcia, którą się opiekuję, wszyscy się modlą, ślą do mnie słowa otuchy i wsparcia. Mój mąż też bardzo mnie wspiera. Różnie było między nami, ale od chwili tego tragicznego zdarzenia jest przy mnie, wspiera mnie, modli się i płacze. Wielu ludzi dołącza do modlitwy, chociaż nie znają Kuby. Nawet niektórzy niewierzący zaczynają się modlić, tak jak potrafią, prosząc o jego uzdrowienie.
Mija noc. Wracamy rano do naszego dziecka. Jego stan w dalszym ciągu jest krytyczny, ale dla mnie najważniejsze jest to, że żyje. Dzień upływa nam na modlitwie i czekaniu. Byliśmy z mężem na Mszy w kaplicy. Mąż poszedł do spowiedzi, a ja darowałam mu wszystko, co złego uczynił wobec nas i prosiłam go o wybaczenie, jeżeli ja cokolwiek złego mu uczyniłam. Przyszło mi to z wielkim trudem, ale to wszystko dla mojego dziecka i dla nas. W niedzielę dzwoni do mnie moja jedyna siostra, z którą nie odzywałam się kilka lat. Wspiera mnie i bardzo boleje nad tym, co się stało.
Przyjeżdża policja, składam zeznania. Jest mi przykro, że wcześniej nie zrobiłam mu badania na obecność dopalaczy, a także dlatego, że za mało czasu mu poświęcałam. Przyjeżdża Bartek z Dorotą, analizujemy kolejny raz wszystko, co się wydarzyło. Mija kolejna noc. O godzinie 8:00 jesteśmy już u Kuby. Wchodzę do niego częściej, kiedy tylko mi pozwalają. Modlę się nad nim, błogosławię go, nieraz widzę, że spływają mu łzy. Chwała Panu, nawet ta jedna łza to dla mnie radość.
Lekarze nie dają żadnych szans. W poniedziałek wieczorem pytam lekarza dyżurnego o stan syna i słyszę: „Trzeba by było cudu, żeby coś się zmieniło”. W poniedziałek pielęgniarka poprosiła, aby kupić płyn przeciw odleżynom, ponieważ Kubie zrobiła się odleżyna na głowie i na kości ogonowej. Bardzo szybko psuje mu się ciało. Mija kolejna noc. Syn zostaje podłączony pod dializy, bo nerki nie pracują. Jest spuchnięty, a odleżyna po lewej stronie głowy jest coraz większa. Ciało jest bardzo sine i spuchnięte.
Przez cały czas dziękuję lekarzom za opiekę i za ich mądrość. Nie wątpię w dobroć Boga i powtarzam „Jezu ufam Tobie, Jezu zajmij się tą sprawą”. Cały czas szukam jakiegoś kontaktu do ojca Daniela z Czatachowy koło Częstochowy. Znajduję w Internecie Mszę i błogosławieństwa. Zaczynam szukać więcej informacji o wspólnocie „Miłość i Miłosierdzie”.
W środę 21 marca stan syna jest w dalszym ciągu krytyczny. Jestem obok niego i widzę, że z płuc schodzą kawałki pomarańczowej cieczy, przez co nie może oddychać i dusi się. Wypraszają nas od niego, cały czas coś robią. O godzinie 12:00 idziemy do domu krewnej, która mieszka blisko szpitala. Mąż idzie do kuchni i robi posiłek, a ja modle się do Matki Bożej o wstawiennictwo u swojego Syna Jezusa Chrystusa w sprawie uzdrowienia Kuby. Włączam błogosławieństwo Ojca Daniela raz, drugi, trzeci i powtarzam: „Jezu, ufam Tobie”. Robię tak kilka razy i proszę Boga o jakikolwiek znak, co mam robić. Wtedy coś do mnie dotarło, coś zrozumiałam, że to jest Twoje dziecko, Boże. Wola Twoja Panie niech się stanie. Cokolwiek Panie Boże zdecydujesz, pogodzę się z tym z największą pokorą. Robi mi się słabo i ciemno przed oczami. Upadam na podłogę, podnoszę się i idę napić się wody. Jestem spokojna, jestem pogodzona z wolą Boga. Nagle dzwoni mój telefon. Doktor Kujawa pyta gdzie jesteśmy, ponieważ stan Kuby na tyle się pogorszył, że w każdej chwili może nastąpić zgon. Prosi nas, aby być blisko syna. Mówię, że będziemy za 10 minut. Mój mąż płacze. Tłumaczę mu, że to jest znak od Boga, że będzie dobrze, żeby zaufał Panu, cokolwiek dla nas przygotował. W tym czasie naszego syna przygotowują do transportu do szpitala na Jaczewskiego, na OIOM. Jest to nowy oddział tego szpitala. Zanim podłączyli go pod aparaturę i przewieźli, minęło dwie i pół godziny. Nie dali mi nawet podejść i go pobłogosławić, żebym czegoś nie zepsuła.
Jedziemy taksówką. Obdzwaniam swoich synów i powiadamiam ich o zmianie miejsca pobytu Kubusia. „Jezu, ufam Tobie, pomóż mi przetrwać, cokolwiek mnie czeka”. Już nie płaczę, nie mam łez, jestem pełna otuchy i wiary, że to jest ten znak od Boga, o który prosiłam.
Czekamy w poczekalni na OIOM-ie na wiadomość od lekarzy o synu. Mijają długie godziny, modlę się, odmawiam różaniec i koronkę. Poznajemy się z księdzem, który przychodzi tam codziennie i modli się za Alicję, 18-latkę, która miała wypadek i jest w śpiączce. Razem się pomodliliśmy, pobłogosławił nas i powiedział, że czuje, że z Kubą będzie dobrze. Przyjeżdżają moje dzieci i moja siostra. Dziwią się, że jestem taka spokojna i wyciszona.
Dopiero późnym wieczorem doktor dyżurny udziela nam informacji o stanie zdrowia Kuby. Powtarza to, co już wiemy, że wszystkie organy są w znacznym stopniu uszkodzone, mózg nie działa i trzeba czekać. Nastąpiła całkowita niewydolność płuc po zachłyśnięciu. Podłączyli go pod płuco-serce i dializy. Stan krytyczny, ale stabilny. Dla mnie jest ważne, że żyje. Jedziemy z Bartkiem do domu. Rano wstajemy wcześnie, ponieważ w kościele Trójcy Świętej w Radzyniu Magda zamówiła Mszę o uzdrowienie Kuby. Jestem spokojna, opanowana, nie płaczę. Po Mszy znajomy Marek, człowiek bardzo wierzący i religijny, daje mi obrazek św. Charbela i prosi, aby postawić go przy Kubie. Jedziemy z Rysiem do Lublina. Ja po drodze odmawiam różaniec i w pewnym momencie czuję piękny zapach, który rozsadza mi głowę. Tak, jakby kompozycja ziół, kwiatów; piękny zapach. Nikt tego nie czuł, tylko ja.
W szpitalu podchodzi do nas doktor prowadzący syna, pan Sławomir Sawulski. Informuje nas, że musimy przygotować się na najgorsze, że nawet gdyby Kuby organy jakimś cudem zaczęły działać, to jego mózg jest martwy i będzie „rośliną”. Płaczę wtedy ostatni raz. Powiedziałam, że więcej nie będę rozmawiać z lekarzami. Pielęgniarki pozwalają mi położyć obrazek św. Charbela na stoliku. Modlę się, przykładam obrazek do jego głowy, serca, płuc, do jego brzucha. Wokół łóżka stoją maszyny, które pracują nad jego życiem. Rozmawiam z dziećmi. Jest mi ciężko, ale mocno wierzę, że będzie dobrze. Kiedy jestem obok Kuby, często czuję wonny zapach. Nie wiem co to jest, czy to ja zaczynam wariować, czy naprawdę czuję obecność św. Charbela. Jeśli tak, to chwała Panu, że jest ze mną i moim synem. Nieraz, gdy trzymam za rękę syna, widzę jak lecą mu łzy, jak rusza gałkami, wiem że mnie słyszy. Jeździmy codziennie do naszego syna, wchodzimy do niego na zmianę i cieszymy się z tych kilku chwil spędzonych razem. Modlę się do św. Charbela, odmawiam koronkę do Miłosierdzia Bożego, różaniec, błogosławię go i czekam cierpliwie.
Kiedy mijają dwa następne dni, mąż chodzi do lekarza ,a ja do kaplicy, a później do Kuby. Mówię do niego, opowiadam mu jak wszyscy się modlą i martwią, jak Maja i Gabrysia, córki mojego syna Rysia, malują dla niego obrazki i modlą się za niego.
Przez dwie noce prowadzę walkę ze złem. O godz. 3:00 budzę się i nie mogę mówić, ani się ruszyć. Wokół słyszę głosy, żeby bluźnić i złorzeczyć Bogu, że Kuba umiera. Ostatkiem sił biorę do ręki różaniec i modlę się. Wszystko się uspokaja. Drugiej nocy dostaję dużej gorączki, jestem sparaliżowana i te głosy mówią, żeby powiedzieć, że to Bóg jest winien, żeby go przeklinać. Mogę się tylko modlić w myślach, bo nie ruszę ręką. O godzinie 4:00 wszystko się uspokaja. Chwała Panu, że pomógł mi wygrać tę walkę.
Jest niedziela, 25 marca 2018 roku, gdy jedziemy, jak co dzień, do szpitala. Wchodzę do Kuby, witam się, modlę, całuję go i proszę, aby był silny, aby się nie poddawał i wtedy Kuba spogląda na mnie przez kilka sekund. Proszę go, aby ścisnął mnie za rękę i czuję lekki uścisk. „Panie Jezu, dzięki Ci, chwała Panu", moja radość jest ogromna. Lekarz mówi, że to nic nieznaczące odruchy neurologiczne, ale ja wiem swoje; mój syn wie, co do niego mówię, jego mózg pracuje. Po przyjeździe do Radzynia idę do kościoła. Jestem przepełniona radością, że Bóg wysłuchał moich próśb. Wieczorem całej rodzinie obwieszczam dobre nowiny.
Poniedziałek, 26 marca. Zaczyna się Wielki Tydzień. Pan doktor informuje nas, że spróbują wybudzić Kubę ze śpiączki. Idę do niego i modlę się; powtarzam: „Jezu, ufam Tobie". Nagle Kuba otwiera oczy. Ma piękne, duże, jasne, kochane oczy. Mówię: „Kubuniu, jeśli mnie słyszysz, zamrugaj do mnie" i on to robi. Ściska też moją rękę. Przychodzi doktor Sawulski, wita się z Kubą, podaje mu rękę. Ja dziękuję doktorowi za opiekę nad moim synem i za to, że wrócił do żywych. Wtedy słyszę od doktora, że to jest niezrozumiałe, że on nie powinien żyć i że najwięcej ingerencji w uzdrowienie Jakuba było „z góry”, a gdy to mówi wznosi ręce ku górze.
Mijają kolejne dni. Lekarze stwierdzają, że Kuba ma uszkodzone prawe płuco, ale z jednym da się żyć. Gorzej jest z nerkami. Musi być z powrotem podłączony pod dializy. Idę do syna, biorę kolejny raz obrazek św. Charbela i modlę się za jego wstawiennictwem do Jezusa Chrystusa, aby go wyleczył. Przykładam obrazek do płuca, nerek, powtarzam: „Jezu, ufam Tobie". Na drugi dzień wchodzimy na oddział, spotykamy doktora Sawulskiego, który mówi do nas: „Proszę państwa, nie wiem co tu się dzieje. Kuba może oddychać sam, płuco jest wydolne, dializy nie są potrzebne i można już z nim porozmawiać". Nasza radość jest przeogromna. Chwała Panu!
Zaczyna się Triduum Paschalne. Poszczę, rano jem kromkę chleba i piję wodę. Dużo się modlę. Po powrocie z Lublina chodzę do kościoła. W Wielką Sobotę przychodzi do Kuby kapelan i modli się nad nim. Mówi, że zmartwychwstał tak, jak Pan Jezus, żeby cieszyć się życiem i być przykładem dla innych.
Po świętach zostaje przewieziony do Szpitala Wojewódzkiego na oddział kardiologiczno-toksykologiczny. Witają go lekarze, którzy opiekowali się nim na początku. U niektórych widać łzy w oczach. Wszyscy nie mogą uwierzyć, że Kuba żyje i wszystko pamięta. Kuba zaczyna uczyć się chodzić i rozpoczyna rehabilitację. Przystępuje do spowiedzi, przyjmuje komunię. 25 maja zostaje wypisany do domu. W jego pokoju wisi obraz św. Charbela, namaszczony jego świętym olejem, oraz różaniec z Libanu. Dziękuję wszystkim ludziom i wspólnotom za modlitwę w intencji Kuby. Dziękuję św. Charbelowi za to, że był ze mną, że wstawił się do Jezusa Chrystusa o uzdrowienie mojego syna Jakuba. Dziękuję Panu Bogu za ten krzyż, który na mnie nałożył i który dzięki Niemu dałam radę udźwignąć. Dziękuję za to wszystko, co mnie spotkało. Chwała Panu!
Krystyna z Radzynia Podlaskiego
--------------------------
Warto przy tej okazji przypomnieć, czym jest olej św. Charbela. Otóż po pogrzebie tego libańskiego mnicha z jego grobu promieniowało niewytłumaczalne światło. Zjawisko to trwało 45 dni i nocy. Z obawy przed profanacją grobu, postanowiono przenieść trumnę z ciałem zmarłego do klasztoru. W czasie przenosin odkryto, że ciało o. Charbela nie było zesztywniałe, jak to dzieje się po śmierci, lecz wiotkie, jak za życia. Z ciała emanował też miły zapach oraz wydobywał się płyn ustrojowy z krwią. W dniu 24 lipca 1927 r. ciało włożono do metalowej trumny i zamknięto w marmurowym grobowcu. Cały czas jednak z ciała wydobywał się płyny ustrojowe z krwią. W roku 1950 wydano kolejne polecenie komisyjnej ekshumacji z uwagi na przecieki płynów z marmurowego sarkofagu. W obecności ekspertów stwierdzono brak stężenia pośmiertnego. Ciało wyglądało tak, jak w chwili śmierci. W dniu 7 sierpnia 1952 r. miała miejsce ostatnia ekshumacja. Ciało zmarłego zachowywało się jak poprzednio. Płyn ustrojowy wydobywał się nieprzerwanie do 1965 r. roku, w którym dokonała się beatyfikacja o. Charbela. Od tej pory zjawisko ustało.
Współczesny olej św. Charbela jest więc oliwą, pobłogosławioną relikwiarzem pierwszego stopnia świętego mnicha w trakcie specjalnego nabożeństwa, odbywającego się w Annaya w Libanie. Olej dotyka wówczas kości świętego Charbela i dlatego stanowi relikwię drugiego stopnia. Należy wystrzegać się magicznego traktowania tej substancji, lecz pamiętać, że to Bóg uzdrawia, jeśli taka jest Jego wola, przez wstawiennictwo św. Charbela, o które prosimy w pełnej wiary modlitwie.
Taki też olej z Libanu można uzyskać w sekretariacie Katolickiego Radia Podlasie, przybywając do naszej siedziby w Siedlcach osobiście lub kontaktując się z sekretariatem drogą elektroniczną sekretariat@radiopodlasie.pl.
ks. Paweł Broński
0 komentarze